19-letnia Zoja zdobyła ośmiotysięcznik jako najmłodsza Polka w historii.

Liste des GroupesRevenir à sc polish 
Sujet : 19-letnia Zoja zdobyła ośmiotysięcznik jako najmłodsza Polka w historii.
De : manta103g (at) *nospam* gmail.com (darius)
Groupes : soc.culture.polish
Date : 03. Oct 2024, 16:13:19
Autres entêtes
Organisation : novaBBS
Message-ID : <044757c6bdb31639d0f11f2e17e02ad1@www.novabbs.com>
User-Agent : Rocksolid Light
19-letnia Zoja zdobyła ośmiotysięcznik jako najmłodsza Polka w historii.
"Na szczycie byłam bardzo zła"
Zoja Skubis to najmłodsza Polka, która zdobyła ośmiotysięcznik. W środę,
25 września, o godzinie 5.09 stanęła na szczycie Manaslu, ósmej
najwyższej góry świata. W rozmowie z dziennikarką Onetu opowiedziała ze
szczegółami o swojej wyprawie. — Na szczycie byłam bardzo zła, bo
strasznie mi zależało na tym, żeby wejść za dnia — przyznała 19-latka.
Natalia Jasińska
3 października 2024, 11:21
2,5 tys.
Zoja Skubis w środę, 25 września, o godzinie 5.09 stanęła na szczycie
ManasluArchiwum prywatne rozmówcy
Zoja Skubis w środę, 25 września, o godzinie 5.09 stanęła na szczycie
Manaslu
    Pomysł zdobycia Manaslu zrodził się, gdy Zoja miała 15-16 lat.
Spotkała małżeństwo, które opowiadało o swoich przygodach w Himalajach,
co zainspirowało ją do podjęcia wyzwania
    Zoja przygotowywała się do wyprawy przez rok, trenując sześć dni w
tygodniu po 2-3 godziny dziennie. Skupiała się na treningach siłowych i
kondycyjnych, w tym bieganiu i wspinaczce w górach
    Zoja nie czuła potrzeby specjalnych przygotowań psychicznych, mając
świadomość wyzwań związanych z wyprawą
    Po dotarciu na szczyt Manaslu Zoja była bardzo zła. — Bardzo
zależało mi na tym, żeby wejść za dnia. Nie chodziło o to zdjęcie, ale o
taką satysfakcję, żeby nie wyglądało to tak, że spędziłam rok na
przygotowaniach, trzy tygodnie na podchodzeniu góra-dół na Manaslu, a
później wchodzę, nic nie widzę, dotykam flagi i schodzę na dół —
powiedziała
    Zoja dbała o aklimatyzację i dobre samopoczucie, regularnie pijąc
wodę i jedząc. Największym wyzwaniem była menstruacja, która miała
miejsce podczas drugiej rotacji, ale ostatecznie nie wpłynęła negatywnie
na jej osiągnięcia
    Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
reklama
Natalia Jasińska, Onet: Skąd wziął się pomysł akurat na tę górę — na
Manaslu?
Zoja Skubis: To jest bardzo ciekawe pytanie. Kiedy miałam około 15-16
lat, mieszkałam jeszcze w Bursie w Warszawie. Pewnego weekendu
powiedziałam pani w recepcji, że jadę na weekend do domu, a tak naprawdę
spakowałam plecak i pojechałam w Tatry. W schronisku, gdzie się
zatrzymałam, wieczorem poznałam małżeństwo, które było około
czterdziestki. Z tego, co pamiętam, byli biologami albo naukowcami.
Zajmowali się czymś związanym z nauką. Siedziałam wtedy i jadłam pierogi
po całym dniu w górach. Dosiedli się do mojego stolika i zaczęliśmy
rozmawiać.
Opowiadali mi, że właśnie wrócili z wyprawy w Himalaje, gdzie dotarli do
Manaslu Base Camp. Tam, wokół Manaslu, prowadzi bardzo piękna trasa
trekkingowa, i wiele osób ją wybiera, niekoniecznie planując wejście na
sam szczyt, ale właśnie na tzw. trek. Opowiadali o swojej przygodzie, a
ja słuchałam ich z zapartym tchem. Dla mnie to wszystko wydawało się
nieosiągalne. Pamiętam, że ta historia głęboko we mnie utkwiła. Kiedy
więc nadarzyła się okazja, by pojechać na ośmiotysięcznik, od razu
pomyślałam o Manaslu. Chciałam nie tylko dotrzeć do Base Campu, jak to
małżeństwo, ale i spróbować pójść dalej. Tak właśnie zrodził się ten
pomysł.
Wiem, że masz już za sobą zdobycie 5- czy 6-tysięczników. Ile trwały
przygotowania i czy odbywałaś jakieś wyprawy stricte pod to wyzwanie?
Moje przygotowania trwały rok, ale wcześniejsze wyprawy na pewno
wpłynęły na moje doświadczenie i pewność siebie. Treningi były bardzo
złożone – zarówno siłowe, jak i kondycyjne. Połowę czasu spędzałam na
stairmasterze (schody automatyczne), zarówno z obciążeniem, jak i bez.
Poza tym wykonywałam treningi siłowe, pracując nad innymi partiami
ciała, oraz treningi kondycyjne, takie jak bieganie. Regularnie też
wybierałam się na całodniowe wyjścia w góry, by poprawić kondycję.
Czy przygotowywałaś się również psychicznie, czy raczej skupiałaś się na
stronie fizycznej?
reklama
Psychicznie nie czułam, że potrzebuję szczególnych przygotowań. Moje
wcześniejsze wyprawy były wymagające, dodatkowo mam wielu znajomych ze
środowiska górskiego. Miałam świadomość, z czym wiąże się taka wyprawa,
że będą momenty zwątpienia, że nie będzie mi się chciało, że będzie
zimno i ciężko. Jednak czułam wewnętrzny spokój i gotowość, bo
wiedziałam, co mnie czeka. Dlatego też nie korzystałam z pomocy
psychologów sportowych jak niektórzy. Wiedziałam, co mnie czeka i to mi
wystarczało.
Ile czasu dziennie poświęcałaś na treningi i jak często trenowałaś?
Trenowałam sześć dni w tygodniu przez cały rok, około dwóch, trzech
godzin dziennie. Jeden dzień w tygodniu przeznaczałam na odpoczynek,
rozciąganie i regenerację. W miarę zbliżania się wyprawy zwiększałam
intensywność i czasami miałam dwa treningi dziennie.
Czy przestrzegałaś specjalnej diety?
Miałam plan, by trzymać się diety, ale ostatecznie zrezygnowałam z
niego. Zdecydowałam, że póki jestem na dole, będę jeść normalnie, a
męczyć się z jedzeniem będę dopiero na górze. Na co dzień i tak staram
się unikać śmieciowego jedzenia, więc balans był w miarę zachowany.
Czy współpracowałaś z trenerami, którzy ci pomagali w przygotowaniach?
Tak, współpracowałam z moją trenerką Emilią Wódkowską z firmy "Forma na
Szczyt", która specjalizuje się w przygotowywaniu ludzi do wypraw
górskich. To ona miała ogromny wpływ na moje przygotowania.
Współpracowałam także z Karolem Henningiem. Oboje przyczynili się do
mojego sukcesu.
Skąd bierzesz taką determinację w tak młodym wieku?
Wiele osób pyta mnie o to, skąd mam taką motywację, ale trudno mi
odpowiedzieć. Po prostu mi się chce. Nawet jeśli czasami nie mam ochoty
iść na trening, to myślę o tym, co mnie czeka w górach za kilka miesięcy
i wiem, że to wyjdzie mi na dobre. Nawet, gdy brakuje mi uśmiechu, to po
prostu robię to, co muszę.
Cała wyprawa trwała około czterech tygodni. Jak wyglądał proces
aklimatyzacji i przechodzenie między obozami?
Po przylocie do Katmandu pierwsze kilka dni poświęciłam na logistykę –
rozpakowanie sprzętu, sprawdzenie, czy wszystko mam, ewentualne
dokupienie brakujących rzeczy.
    Później ruszyliśmy do Base Campu, który znajduje się na wysokości
4950 m. Tam spędziliśmy kilka dni na podstawową aklimatyzację. Później
wyszliśmy na rotację do pierwszego obozu (5700 m), gdzie spędziliśmy
dwie noce, a następnie wróciliśmy do Base Campu na odpoczynek. Kolejna
rotacja to już obóz drugi (6300 m), trzeci (6600 m) i znów powrót do
Base Campu.
Wówczas okno pogodowe wypadło nam tak, że mieliśmy jeden dzień na
odpoczynek, a potem rozpoczęliśmy atak szczytowy, który trwał cztery
dni. Od Base Campu szliśmy do obozu pierwszego, później bez przerwy aż
do trzeciego, a następnie do czwartego (7600 m). Tam mieliśmy dwie godz.
na odpoczynek, a potem ruszyliśmy na szczyt (8163 m). Zejście zajęło nam
14 godz.
Jak czułaś się na szczycie?
Na szczycie byłam bardzo zła, bo strasznie mi zależało na tym, żeby
wejść za dnia. Nie chodziło o zdjęcie, ale o taką satysfakcję, żeby nie
wyglądało to tak, że spędziłam rok na przygotowaniach, trzy tygodnie na
podchodzeniu góra-dół na Manaslu, a później wchodzę, nic nie widzę,
dotykam flagi i schodzę na dół.
    Bardzo mi zależało na tym, żeby był dzień właśnie dla psychiki, żeby
zobaczyć ten widok i żeby poczuć, że się udało. A niestety troszkę za
wcześnie weszliśmy, ja też miałam bardzo dobre tempo, więc niosło to za
sobą plusy i minusy.
Zoja Skubis w środę, 25 września, o godzinie 5.09 stanęła na szczycie
ManasluArchiwum prywatne rozmówcy
Zoja Skubis w środę, 25 września, o godzinie 5.09 stanęła na szczycie
Manaslu
O minusach właśnie wspomniałam. A plusy były takie, że za mną zaczęli
zbierać się ludzie, bo tak jak mówiłam, okno pogodowe wypadło tak, że na
górze zebrało się trochę osób. Na szczycie byłam jako druga, a plusem
tej sytuacji było to, że nie musiałam czekać później w kolejce, w której
niektórzy spędzili cztery godziny. Przecież na takiej wysokości może to
być po prostu zabójcze.
reklama
Byłam zła na noc, natomiast cieszyłam się, że udało się wejść. Taka
prawdziwa satysfakcja uderzyła we mnie dopiero po zejściu, bo mimo
wszystko szczyt to dopiero połowa drogi. Gdzieś z tyłu głowy miałam to,
że jeszcze trzeba poświęcić masę czasu na zejście do samego Base Campu,
na sam dół, więc cieszyłam się, ale miałam w myślach, że jeszcze przede
mną 14 godzin w dół.
Co było pierwszą rzeczą, którą zrobiłaś po dotarciu na szczyt?
Na szczycie Manaslu była taka naturalnie uformowana śnieżna ławka.
Usiadłam na niej, zdjęłam maskę z tlenem, żeby wziąć głęboki oddech,
spojrzałam na ludzi wokół i pomyślałam, że jest mi przykro, że jest
ciemno. Potem założyłam maskę z powrotem, zrobiłam kilka zdjęć i
ruszyliśmy w dół, aby nie trzymać czekających ludzi w napięciu. Tym
bardziej że ten szczyt jest dosyć stromy, więc tak człowiek patrzy w dół
i wie, że na dole jest przepaść. Dlatego usiadłam, popatrzyłam i
stwierdziłam, dobra, udało się, super, bardzo się cieszę, ale trzeba
teraz ostrożnie zejść i nie przesadzać z tym szczęściem.
Zoja Skubis to najmłodsza Polka, która zdobyła ośmiotysięcznik.Archiwum
prywatne rozmówcy
Zoja Skubis to najmłodsza Polka, która zdobyła ośmiotysięcznik.
Jakie były warunki pogodowe w czasie twojej wyprawy?
Warunki pogodowe były przez prawie cały czas bardzo dobre. W górach jest
tak, że jest kilka dni opadów, niepogody, a później są 3-4 dni, kiedy
świeci słońce, i kiedy można atakować szczyt. Więc to była taka
sinusoida. Było ładnie, było brzydko. Jedynie jak zeszliśmy po ataku
szczytowym do Base Campu, to przyszły straszne opady śniegu, gdzie w
trakcie niecałych dwóch dni pojawiło się 1,5 m śniegu. Więc z tą
końcówką powiedziałabym, że wyrobiliśmy się idealnie z pogodą. I już
nawet to zejście poniżej Base Campu trochę było utrudnione przez te
opady, ale przez wcześniejsze etapy wyprawy to naprawdę uważam, że
miałam dużo szczęścia i nie mam na co narzekać.
Zoja Skubis stanęła na szczycie ManasluArchiwum prywatne rozmówcy
Zoja Skubis stanęła na szczycie Manaslu
Jakie były największe wyzwania, z którymi musiałaś się mierzyć podczas
wyprawy?
reklama
Największe wyzwania... Bardzo dbałam o siebie i o to, żeby dobrze się
aklimatyzować, i o to, żeby mieć odpowiednie nastawienie, i być ciągle w
takiej gotowości. Piłam dużo wody, nawet jak nie było apetytu, to
starałam się jeść. Przez to dobrze się czułam na wysokości. I ten
problem mi zupełnie odpadł. Starałam się też dbać o higienę, bo zawsze
lepiej się leży i śpi, jak zęby są umyte nawet na tym śniegu, nawet na
tym mrozie. Więc sen też miałam dobry.
Jedynie miałam trochę pecha, bo w trakcie drugiej rotacji wypadała mi
miesiączka, przez co czułam się trochę gorzej, byłam osłabiona. Finalnie
jednak czuję, że nie wpłynęło to aż tak na wynik tego wszystkiego.
Musiałam to przeżyć, dlatego cieszyłam się, że nie wypadło to na atak
szczytowy. Powiedziałabym, że nie było aż takich dużych trudności, bo
odpowiednio zadbałam, żeby i to nastawienie psychiczne było dobre, i
żeby jeść, i żeby pić, i żeby spać, i żeby robić to wszystko
konsekwentnie, bo wiedziałam, że te wszystkie małe rzeczy wpływają
później na ogół całej wyprawy.
Prysznic w wyższych obozach absolutnie odpada, więc zostają tylko
chusteczki nawilżone, z których wszyscy korzystają. Niektóre kobiety
decydują się na tabletki antykoncepcyjne, długo przed wyprawą, tak żeby
ten okres w ogóle się w górach nie pojawił. Natomiast ja jestem zdania,
że to jest taka bomba hormonalna, że wolę przemęczyć się te kilka dni w
górach, niż faszerować się jakimiś tabletkami, jeżeli nie potrzebuję. Na
pewno dbałam o suplementy, o żelazo, jest ono bardzo ważne. No i
niestety, jakkolwiek niekomfortowe to by nie było, to trzeba czasami się
zatrzymać. Trzeba właśnie zadbać gdzieś tam o siebie, trzeba zmienić tę
podpaskę na mrozie, mimo że nie jest to komfortowe, no to trzeba.
Droga na ManasluArchiwum prywatne rozmówcy
Droga na Manaslu
A zdrowie ci dopisywało? Nie miałaś żadnych problemów zdrowotnych?
reklama
Tylko w trakcie tej drugiej rotacji miałam mały problem, kiedy przyszedł
okres i czułam się mocno osłabiona. Jednak tak jak już wspominałam,
bardzo dbałam o siebie i robiłam badania przed wyprawą i sprawdzałam,
czy niczego mi nie brakuje w organizmie. Miałam ze sobą jakieś
elektrolity. Czuję, że bardzo zadbałam o zdrowie i o to, żeby na miejscu
się nie pochorować. Podczas wspinaczki bardzo często sprawdzałam sobie
saturację, piłam dużo wody. Bardzo dużo takich pojedynczych, niby
niewielkich rzeczy, które później mają ogromny wpływ na to, jak się
czujemy, na to, jak się aklimatyzujemy, na to, czy chorujemy, czy nie. I
ja mam wrażenie, że dobrze zadbałam o każdy z tych elementów i przez to
udało się przejść przez wyprawę bez choróbska i bez jakichś większych
problemów.
Czy miałaś momenty zwątpienia podczas wspinaczki?
Właśnie nie miałam. Jechałam tam z mocnym nastawieniem, że będzie ciężko
pod górę, zimno i nieprzyjemnie, niekomfortowo, że co tam by się nie
działo, jestem przygotowana psychicznie. Jedynie w trakcie zejścia
czułam, że nieco silniejsze mam mięśnie odpowiedzialne za wchodzenie, a
nieco słabsze te odpowiedzialne za schodzenie w dół. Było to jednak już
na finiszu, więc człowiek już nic z tym nie zrobi, nie może się
zatrzymać, trzeba zejść. Teraz wiem, że mogę te mięśnie odpowiedzialne
za schodzenie trochę podrasować. Jednak chyba przy takim wysiłku, to
nieważne, jak człowiek by nie trenował, to i tak pewnie będzie zmęczony.
Zoja SkubisArchiwum prywatne rozmówcy
Zoja Skubis
Myślę, że tak jest, bo jednak to jest bardzo długi okres i ten wysiłek
jest cały czas, a z tego, co słyszałam, bo sama nigdy nie wspinałam się
na takie wysokości, na takich wysokościach regeneracja mięśni w ogóle
się nie odbywa, prawda?
reklama
Tak, tak, to prawda. Nawet jak się śpi, leży, odpoczywa, to ten organizm
ciągle pracuje na wysokich obrotach. Jest zimno, nie ma wystarczającej
ilości tlenu, więc człowiek to czuje. Ja naprawdę to poczułam, kiedy
zeszłam na dół. Wtedy, w Katmandu, mimo że to powietrze tam nie jest
najczystsze, wzięłam głęboki oddech i poczułam, że to powietrze jest
jakieś takie soczyste. Tak że dopiero teraz człowiek odpoczywa na
normalnej wysokości i się regeneruje.
Jak reagowali twoi bliscy na decyzję o wspinaczce?
Z bliskimi było ciężko. Bardzo się martwili, ale jednocześnie mnie
wspierali. Powiedziałam im, że jadę, bez względu na wszystko. Na pewno
mój dziadek próbował mnie odwieść od tego pomysłu. Nawet dwa tygodnie
przed wyprawą, gdy wszystko było już zarezerwowane od kilku miesięcy,
zadzwonił i zapytał, czy nie mogłabym tego przełożyć na kolejny rok. A
ja odpowiedziałam: "Dziadek, no nie można, nie można". Jednak mimo to
bardzo mocno mi kibicowali.
Jakie najważniejsze lekcje wyniosłaś z tej wyprawy?
Powiedziałabym, że góry uczą przede wszystkim cierpliwości – zarówno do
świata, jak i do samego siebie. Uczą akceptowania rzeczy, na które nie
mamy wpływu. Na przykład po zejściu do Base Campu po ataku szczytowym
chcieliśmy jak najszybciej wracać w dół, marzyliśmy o prysznicu i
mieście, ale zaczęły się straszne opady śniegu i nie można było nic
zrobić. Mimo że szczyt został zdobyty, musieliśmy siedzieć w bazie i
czekać.
reklama
Chwile tam spędziliście, prawda? Bo z tego, co się orientuję, to
ostatecznie wróciliście helikopterem?
Tak, wróciliśmy helikopterem. Jednak musieliśmy czekać na niego aż
cztery dni, bo przy takich opadach śniegu nic nie mogło wylądować, nikt
i nic nie mogło się przez ten śnieg przeprawić. Więc mimo że udało się
zdobyć szczyt, trzeba było siedzieć w bazie, jeść tę smutną fasolkę na
śniadanie i po prostu czekać. Człowiek nic nie mógł zrobić – nie dało
się zejść w takich warunkach, a helikopter również nie mógł przylecieć.
To na pewno nauczyło mnie cierpliwości. Dodatkowo samo chodzenie
góra-dół podczas rotacji może się wydawać bez sensu – myślisz, że
najlepiej byłoby od razu iść na szczyt, ale tak się nie da. Musisz
wejść, zobaczyć szczyt z bliska, a potem zejść do Base Campu, znów wejść
wyżej i znów zejść. To wszystko uczy ogromnej cierpliwości do świata i
do samego siebie.
Czy podczas wspinaczki miałaś możliwość nawiązania więzi z innymi
wspinaczami?
Tak, poznałam tam trochę osób, ale czułam różnicę wieku. Najbardziej
zakolegowałam się z dziewczyną z Danii, z którą dzieliłam namiot w
wyższych obozach. Miała 28 lat, więc była blisko trzydziestki. To z nią
najbardziej się trzymałam. Reszta wspinaczy to też bardzo sympatyczni
ludzie, ale czułam, że wiek trochę nas dzieli. Co ciekawe, poza Caroline
z Danii, najwięcej czasu spędzałam z Mario – najstarszym wspinaczem,
który wszedł na K2. Miał ogromne doświadczenie i emanował niesamowitym
spokojem. Często w Base Campie spędzałam z nim czas. Jego cierpliwość i
spokojne podejście do wyprawy bardzo mi odpowiadały. Najmłodsza i
najstarszy wspinacz połączyli się.
Zoja SkubisArchiwum prywatne rozmówcy
Zoja Skubis
A dużo było kobiet?
reklama
Ze mną były cztery.
Jakie relacje panują między wspinaczami podczas tak trudnych ekspedycji?
Staracie się wspierać nawzajem, czy każdy jest bardziej sam?
To głównie zależy od osobowości danej osoby. Ja czułam od innych
wspinaczy pewną presję – każdy chciał wejść pierwszy i jak najszybciej.
Warto jednak pamiętać, że to nie są zawody między nami, lecz wyzwanie:
człowiek kontra góra. To, czy ja wejdę jako pierwsza, a ktoś jako drugi,
nie ma najmniejszego znaczenia. To, że komuś udało się zdobyć szczyt,
nie umniejsza mojego osiągnięcia. Mimo tej presji ze strony niektórych
osób starałam się zachować spokój, który czerpałam od Mario.
Jak oceniasz swoją kondycję fizyczną i psychiczną przed i po zdobyciu
szczytu?
Przed zdobyciem szczytu byłam mocno zestresowana, ponieważ nigdy
wcześniej nie byłam na tak wysokiej górze. Miałam wątpliwości, czy nie
rzucam się na zbyt głęboką wodę, obawiałam się, że mogę nie być
odpowiednio przygotowana, że może za mało trenowałam. Martwiłam się też,
czy w kryzysowych momentach, gdy będzie mi zimno, słabo i będę zmęczona,
nie poddam się. Było we mnie trochę obaw przed wyprawą. Po zdobyciu
szczytu zrozumiałam, jak dobrze byłam przygotowana psychicznie i
fizycznie. Pozytywnie się zaskoczyłam tym, jak byłam przygotowana.
Zoja SkubisArchiwum prywatne rozmówcy
Zoja Skubis
Osobiście uważam, że lepiej być nadgorliwym w przygotowaniach – lepiej
trenować nieco więcej niż za mało. Góry są niebezpieczne, a jeden mały
błąd może kosztować życie.
reklama
Zgadzam się. Nawet jeśli ktoś nie jest odpowiednio przygotowany, to nie
chodzi już tylko o to, czy uda się zdobyć szczyt, czy nie. Jeśli ktoś
nie ma odpowiedniej kondycji, to w górach różnica w stosunku do innych
sportów polega na tym, że to nie jest kwestia, że po prostu nie uda się
wejść. Może się zdarzyć, że ktoś osiągnie pewną wysokość, ale nie będzie
miał siły, aby kontynuować. W takim momencie w grę wchodzi nie tylko
zdobycie szczytu, ale przede wszystkim nasze zdrowie i bezpieczeństwo.
Jaki był koszt całej wyprawy, łącznie ze sprzętem i opłaceniem szerpów?
Koszt, który idzie bezpośrednio do agencji, to 60 tys. zł. Loty wyniosły
około 4 tys. zł w obie strony, ubezpieczenie 2 tys. zł. Sprzęt szacuję
na około 40 tys. zł, a napiwki dla szerpów i osób pracujących w Base
Campie to 10 tys. zł. Razem wychodzi więc 116 tys. zł. Do tego trzeba
jeszcze doliczyć koszty przygotowania, badania.
Zoja SkubisArchiwum prywatne rozmówcy
Zoja Skubis
A jakie są twoje plany na przyszłość? Masz zamiar zdobyć kolejny szczyt
czy może planujesz coś zupełnie innego?
Mam na pewno w planach kilka wypraw. Najbliższa, o ile wszystko się uda,
to maraton na Antarktydzie, więc nie będzie to górska wyprawa. W
przyszłym roku planuję też kolejną górę, ale to na razie odległa
perspektywa – logistycznie i kondycyjnie będzie to duże wyzwanie.
Zobaczymy, czy wszystko uda się zorganizować, ale na razie nie chcę
zdradzać szczegółów.
reklama
Jaką radę dałabyś osobom, które marzą o zdobywaniu takich szczytów jak
ty?
Na pewno radziłabym robić to stopniowo. Wydaje mi się, że wiele osób
myśli, że po prostu potrenowałam, pojechałam i się udało. Tymczasem
prawda jest taka, że chodzę po górach całe życie. Pamiętam, jak jeszcze
trzy lata temu zdobycie Manaslu Base Camp wydawało mi się nieosiągalne.
Kiedy jednak podzieli się to wszystko na mniejsze etapy, staje się to
bardziej realne. Ważne jest, aby zdobywać doświadczenie stopniowo. Jeśli
ktoś chce zdobyć Everest, to nie powinien od razu planować tej wyprawy.
Najpierw warto pomyśleć o Tatrach, potem o Alpach, następnie może o
Andach, a dopiero później o Himalajach.
Czy jest jakieś przesłanie, które chciałabyś przekazać innym?
Zawsze zastanawiam się nad przesłaniami, kiedy ktoś mnie o to pyta, bo
nie chcę mówić czegoś zbyt oczywistego. Jednak mam wrażenie, że te
oczywiste, najczęściej powtarzane rzeczy są właśnie najprawdziwsze.
Wydaje mi się, że niezależnie od celu, który ktoś sobie wyznaczy,
najważniejsze jest bycie konsekwentnym. Nic samo nie przyjdzie. Kiedy
człowiek odpowiednio wszystko zaplanuje i ułoży sobie w głowie drogę,
którą chce podążać, a potem trzyma się tego planu, to ma duże szanse na
sukces. Jeżeli jednak ktoś odpuści, to prawdopodobnie mu się nie uda.
Uważam, że jeśli ktoś naprawdę czegoś chce i będzie konsekwentny w swoim
postanowieniu, to nie ma szans, żeby się nie udało. Konsekwencja to
gwarancja sukcesu – i tyle.
reklama
Jaki cel ma Zoja?
Hmm, to jest dobre pytanie. Bardzo dobre. Mój cel to po prostu robić coś
– ciągle być w ruchu, działać. Uważam, że jeśli człowiek stale coś robi,
to faktycznie przeżywa życie. Patrząc na osoby, które decydują się na
minimum, widzę, że jedni mają bardziej ambitne plany, inni mniej – i to
jest w porządku. Niezależnie jednak od tego, każdy powinien mieć jakieś
plany i coś robić. Ja po prostu staram się, aby moje życie było
wypełnione działaniem i żeby przeleciało w fajny sposób.
Masz dopiero 19 lat, a mówisz jak dorosła osoba z dużym doświadczeniem i
życiową wiedzą. Wielu osobom w twoim wieku tego brakuje. Skąd to się
wzięło u ciebie?
Wydaje mi się, że to wynika z tego, że przeszłam przez różne
doświadczenia i widzę, że nie każdemu jest dane żyć długo. Wypadki się
zdarzają, a różne sytuacje losowe mogą nas zaskoczyć. Jeśli młodość
spędzimy z nastawieniem, że mamy przed sobą całe życie, to tracimy z
oczu fakt, że starość nie jest czymś gwarantowanym. Ja też czasem myślę
o tym, że jestem młoda i wydaje mi się abstrakcyjne, że kiedyś mogę być
babcią. Jednak prawda jest taka, że nie wiadomo, czy w ogóle będę miała
taką szansę. Może pojawi się choroba, może wypadek. Dlatego nigdy nie
powinno się brać przyszłości za pewnik. Póki jestem tu i teraz, zdrowa i
pełna możliwości, chcę z nich korzystać.

Date Sujet#  Auteur
3 Oct 24 o 19-letnia Zoja zdobyła ośmiotysięcznik jako najmłodsza Polka w historii.1darius

Haut de la page

Les messages affichés proviennent d'usenet.

NewsPortal