Tragiczna śmierć dziennikarki. Prokuratura: jest tyle niejasności, że musimy um
Sujet : Tragiczna śmierć dziennikarki. Prokuratura: jest tyle niejasności, że musimy um
De : manta103g (at) *nospam* gmail.com (darius)
Groupes : soc.culture.polishDate : 09. Oct 2024, 16:13:21
Autres entêtes
Organisation : novaBBS
Message-ID : <964c9563b5dfcc885422b3c33aafa9a4@www.novabbs.com>
User-Agent : Rocksolid Light
Tragiczna śmierć dziennikarki. Prokuratura: jest tyle niejasności, że
musimy umorzyć śledztwo
Łukasz Cieśla
9 października 2024, 10:36
FACEBOOK
X
E-MAIL
KOPIUJ LINK
Kierowca bez ważnego prawa jazdy śmiertelnie potrącił dziennikarkę. Nie
zatrzymał się, nie pomógł konającej 35-latce, lecz wraz z pasażerami
uciekł w pole kukurydzy. Potem wraz z czterema innymi osobami zacierał
ślady wypadku. Gdy został złapany, był pod wpływem amfetaminy. Jednak
ani on, ani jego znajomi nie poniosą żadnej odpowiedzialności za wypadek
oraz za swoje kłamstwa i matactwa. Prokuratura umorzyła śledztwo.
Uznała, że jest zbyt wiele niejasności.
Tragiczna śmierć dziennikarki. Prokuratura przyznaje: popełniono błędy
mat. prasowe
Anna Karbowniczak, tragicznie zmarła dziennikarka tygodnika
"Chodzieżanin" i dziennika "Głos Wielkopolski"
‹ wróć
Do tragedii doszło 3 września 2020 r. w północnej Wielkopolsce.
Dziennikarka Anna Karbowniczak, podczas treningu na rowerze, została
śmiertelnie potrącona przez busa. Jego kierowca i dwoje pasażerów nawet
się nie zatrzymali. Uciekli
Zostali skazani na niewielkie kary jedynie za nieudzielenie pomocy
umierającej 35-latce. Za sam wypadek i późniejsze matactwa, w tym za
zacieranie śladów z dwoma kolejnymi osobami, nie poniosą już żadnej
odpowiedzialności
Prokuratura, bazując na rozbieżnych opiniach trzech różnych zespołów
biegłych, uznała właśnie, że w sprawie jest zbyt wiele niejasności.
Również dlatego, że na samym początku organy ścigania miały źle
zabezpieczyć dowody na miejscu wypadku i dziś nie można ustalić
kluczowych faktów
— Wszelkie wątpliwości trzeba rozstrzygać na korzyść podejrzanego.
Skoro jest tyle niejasności, nie można przypisać kierowcy spowodowania
wypadku. Nie można również jego i innych osób oskarżyć o zacieranie
śladów, bo nie mogli zacierać śladów przestępstwa, którego ostatecznie
nie stwierdziliśmy — mówi Onetowi prokurator Łukasz Wawrzyniak, rzecznik
poznańskiej Prokuratury Okręgowej
Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Gdy ginie człowiek, a potencjalny sprawca ucieka z miejsca wypadku,
policja powinna tym dokładniej zabezpieczyć miejsce tragedii. Teraz,
ponad cztery lata po tragicznej śmierci dziennikarki Anny Karbowniczak,
prokuratura i część powołanych przez nią biegłych podkreśla, że na samym
początku, na miejscu wypadku, popełniono błędy przy zabezpieczaniu
dowodów. Błędy, których już nie da się naprawić. Efekt? Prawdy nie można
ustalić. Śledztwo trzeba umorzyć.
Taki jest finał tragedii, do której doszło 3 września 2020 r. na drodze
pod Budzyniem w północnej Wielkopolsce. Niespełna 35-letnia dziennikarka
pisząca m.in. do "Głosu Wielkopolskiego" została znaleziona martwa przez
przypadkowe osoby. Obok leżał jej rower, na którym przemierzała setki
kilometrów. A także rozbite fragmenty samochodu.
Jak się wkrótce okazało, busem kierował Maciej N. Młody mężczyzna
nieposiadający prawa jazdy, karany wcześniej za jazdę bez uprawnień,
który w momencie zatrzymania przez policję — około dobę po tragedii —
był pod wpływem amfetaminy. Gdy go zatrzymano, wraz z bratem i partnerem
siostry naprawiali zniszczonego busa. Po to, by nikt się nie
zorientował, że dzień wcześniej śmiertelnie potrącił rowerzystkę i
uciekł z miejsca zdarzenia.
Prokuratura: na miejscu tragedii popełniono błędy
Dziennikarze Onetu i "Głosu Wielkopolskiego", którzy od kilku lat
wspólnie zajmują się sprawą tragicznego wypadku, poznali najnowsze
ustalenia poznańskiej Prokuratury Okręgowej. Właśnie po raz drugi
umorzyła śledztwo przeciwko pięciu osobom: kierowcy, jego dwojgu
pasażerom i dwóm mężczyznom, którzy po tragedii pomagali zacierać ślady.
— Z dwóch opinii biegłych, na trzy, które uzyskaliśmy, wynika, że
kierowca faktycznie przyczynił się do spowodowania wypadku. Wszyscy
biegli wskazali również, że to dziennikarka wymusiła pierwszeństwo i
wjechała na jezdnię z drogi podporządkowanej. Być może kierowca powinien
lepiej zareagować. Tego już jednak nie ustalimy, bo biegli wskazali, że
tuż po wypadku popełniono błędy podczas zabezpieczenia śladów i miejsca
wypadku. Dziś nie sposób dojść do bezsprzecznych faktów. Nie możemy więc
sformułować aktu oskarżenia, bazując na przypuszczeniach oraz trzech
rozbieżnych opiniach biegłych, które na dodatek nie są kategoryczne.
Stąd decyzja o umorzeniu głównego wątku śledztwa — mówi Onetowi
prokurator Łukasz Wawrzyniak, rzecznik poznańskiej Prokuratury
Okręgowej.
Były policjant śmiertelnie potrącił 13-letnią Tosię. Szokuje, co zrobił
tuż po wypadku
Początkowo wydawało się, że nic nie uchroni kierowcy od surowej kary.
Prokuratura najpierw postawiła mu zarzuty, że 3 września 2020 r.
śmiertelnie potrącił dziennikarkę, która tuż przed swoimi 35. urodzinami
wyjechała na trening. Uwielbiała jazdę na rowerze, wraz z mężem
pokonywała setki kilometrów. Feralnego dnia jechała sama.
Jej ciało zostało znalezione przez przypadkowe osoby na lokalnej drodze
asfaltowej pod Budzyniem w północnej Wielkopolsce. Na reanimację było za
późno. Medycy sądowi stwierdzili później, że przyczyną zgonu były
odniesione obrażenia, w tym uszkodzenie rdzenia kręgowego. Zmarła kilka
minut po uderzeniu przez samochód.
Na niekorzyść kierowcy 26-letniego Macieja N. przemawiało to, że uciekł.
Nie pomógł umierającej rowerzystce. Wraz z dwojgiem pasażerów schował
się w polu kukurydzy. Zadzwonili po brata kierowcy, żeby pilnie
przyjechał, "bo jest gnój i to nie jest rozmowa na telefon".
Zdecydowali, że będą zacierać ślady. Następnego dnia, przy pomocy
znajomego mechanika — partnera siostry kierowcy — zaczęli naprawiać
rozbitego busa. Podczas tych prac na posesję przyjechała policja.
Tragedia polskiego dziennikarza. "Rafałowi zawalił się świat"
Kierowca: bałem się więzienia, mam przecież córkę
Styczeń 2022 r., Sąd Rejonowy w Wągrowcu. Kierowca Maciej N. w trakcie
procesu dotyczącego nieudzielenia pomocy tragicznie zmarłej dziennikarce
Marek Zakrzewski / PAP
Styczeń 2022 r., Sąd Rejonowy w Wągrowcu. Kierowca Maciej N. w trakcie
procesu dotyczącego nieudzielenia pomocy tragicznie zmarłej dziennikarce
Kierowca Maciej N. w chwili zatrzymania, około dobę po tragedii, był pod
wpływem amfetaminy, podobnie jak jego brat i "szwagier", z którymi
wspólnie zacierał ślady.
Czy kierowca był pod wpływem narkotyków także w chwili wypadku?
Tego biegli nie byli w stanie wykazać. Stwierdzili, że w przypadku
amfetaminy, w przeciwieństwie do alkoholu, nie da się przeprowadzić tzw.
badań retrospektywnych.
Na pierwszych przesłuchaniach kierowca Maciej N. opowiadał, że
rowerzystka nagle wyjechała przed samochód, właściwie nie wie, jak to
się stało. Coś uderzyło w maskę, a po chwili, w lusterku, zobaczył
leżący rower. Twierdził, że jechał zaledwie ok. 50 km na godzinę. Nie
zatrzymał się, bo jechał bez prawa jazdy. Bał się, że trafi do
więzienia, a przecież ma córkę. Potem schował się w polu kukurydzy, by
pomyśleć, co zrobić. Zadzwonili po jego brata, wkrótce przyjechał "ze
wsparciem". Następnie pojechał do domu. Kupił trzy piwa i pół litra
wódki. Wypił je w samotności. Ocknął się na drugi dzień. Po fakcie, na
przesłuchaniu, zapewniał, że jest mu przykro.
O tym, że wziął narkotyki oraz kiedy je zażył, kierowca już nie
wspomniał. Podczas przesłuchania kłamał, że feralnego dnia jechał sam.
Krył dwoje pasażerów — kolegę i jego dziewczynę. Oni, gdy było już
wiadomo, że kierowca, jego brat i "szwagier" wpadli podczas zacierania
śladów, sami zgłosili się na policję. Zapewniali, że tuż po uderzeniu w
rowerzystkę krzyczeli na kierowcę, żeby się zatrzymał. On kazał im się
zamknąć i przyspieszył.
Pierwszy taki ultramaraton w Polsce, to hołd dla zabitej dziennikarki
Prowadząca śledztwo poznańska Prokuratura Okręgowa najpierw całej piątce
postawiła zarzuty. Kierowcy, że spowodował wypadek, nie udzielił pomocy
i zacierał ślady. Jego pasażerom — nieudzielenia pomocy i zacierania
śladów. Bratu kierowcy i "szwagrowi" — zacierania śladów. Brat kierowcy
miał także zarzut nieudzielenia pomoc, ale potem śledczy ten zarzut
wycofali. Uznali, że skoro dziennikarka zmarła w ciągu kilku minut po
wypadku, a brat kierowcy przyjechał w te okolice po kilkudziesięciu
minutach, nie miał szans jej pomóc. Nawet gdyby chciał.
Opinia biegłego "spójna i rzetelna"? Tak twierdziła prokuratura
Styczeń 2022 r., Sąd Rejonowy w Wągrowcu. Proces Mateusza C., który w
dniu wypadku był pasażerem busa. On również został oskarżony jedynie w
wątku nieudzielenia pomocy Marek Zakrzewski / PAP
Styczeń 2022 r., Sąd Rejonowy w Wągrowcu. Proces Mateusza C., który w
dniu wypadku był pasażerem busa. On również został oskarżony jedynie w
wątku nieudzielenia pomocy
Kilka miesięcy po tragicznej śmierci dziennikarki poznańska prokuratura
zaczęła się wycofywać z kluczowych zarzutów wobec kierowcy i pozostałych
osób. Podstawą stała się opinia biegłego Adama Pachołka, który sam
przyznał, że materiał dowodowy jest niepełny. Wskazał, że trudno
jednoznacznie ustalić, z jaką prędkością jechał bus. Z jego opinii
wynikało, że kierowca hamował, ale, jak łatwo można było zauważyć,
analizując jego opinię, ślady hamowania nie zostały zwymiarowane przez
policję, więc nie wiadomo, jaki samochód zostawił te ślady.
Mimo wątpliwości biegły Pachołek wskazał, że wyłączną winę ponosi Anna
Karbowniczak. Miała wymusić pierwszeństwo i nie dać kierowcy szans na
skuteczną reakcję. Uznał tak na podstawie uszkodzeń roweru, obrażeń
ciała, na podstawie nieprecyzyjnych zapisów z jej zegarka — z których
wynikało, że miałaby jechać polem, a nie drogą oraz na podstawie
wyjaśnień samych podejrzanych uciekających od odpowiedzialności za
zdarzenie.
W połowie 2021 r. poznańska prokuratura, opierając się na jednej opinii
biegłego Pachołka, umorzyła sprawę. Nazwała jego ekspertyzę "spójną,
wewnętrznie logiczną i rzetelną". Nie widziała wówczas potrzeby, by
dalej dociekać prawdy. Jej zdaniem wszystko zostało wyjaśnione.
Pierwsze umorzenie. Pięć osób zacierało ślady po wypadku Anny
Karbowniczak
Tamto postanowienie o umorzeniu było nieprawomocne. Zaskarżył je
pełnomocnik męża dziennikarki, który zgłosił zastrzeżenia do wywodów
biegłego Pachołka.
Ponadto we wrześniu 2021 r., na prośbę redakcji "Głosu Wielkopolskiego",
prywatną opinię wydał inny biegły — Jerzy Hyżorek. On doszedł do
całkowicie odmiennych wniosków. Z jego opinii wynikało, że dziennikarka
prawidłowo wjechała na drogę poruszała się swoim pasem i to kierowca
busa z nieznanych przyczyn zjechał na lewo i ją potrącił. Hyżorek
zarzucił też kierowcy, że jechał za szybko, bo powyżej 90 km na godz.
Po ujawnieniu przez nas opinii biegłego Hyżorka Prokuratura Krajowa
nakazała poznańskim śledczym ponowną analizę sprawy.
"Dziennikarka zginęła przez kierowcę". Tak, wbrew prokuraturze, mówi
nowy biegły
Prokuratura powołuje dwa kolejne zespoły biegłych. "Niestaranna policja"
Anna Karbowniczak zginęła na lokalnej drodze pod Budzyniem w północnej
Wielkopolsce Łukasz Cieśla / Onet
Anna Karbowniczak zginęła na lokalnej drodze pod Budzyniem w północnej
Wielkopolsce
Efekt był taki, że poznańska prokuratura powołała drugi zespół biegłych,
tym razem z Krakowa. Eksperci z tamtejszej politechniki oraz Zakładu
Medycyny Sądowej również odnieśli się do braków w materiale dowodowych.
Wskazali, jak relacjonuje prokuratura, że w protokole oględzin miejsca
wypadku nieprecyzyjnie podano położenie zwłok, roweru i znalezionych
śladów. Dlatego musieli bazować głównie na zdjęciach, a nie na twardych
danych.
Krakowscy biegli uznali, że Ania Karbowniczak rzeczywiście wyjechała z
drogi podporządkowanej i jej zachowanie "nosiło znamiona nieustąpienia
pierwszeństwa przejazdu". Jednak doszukali się także winy kierowcy i
tego, że jego zachowanie przyczyniło się do wypadku. W ich ocenie
faktycznie zjechał na lewą stronę drogi, zapewne w celu ominięcia
dziennikarki. Powinien zachować się inaczej, to znaczy zacząć
"ekstremalnie hamować", gdy zauważył rowerzystkę.
Opinia drugiego zespołu biegłych zmienia wersję o wypadku Anny
Karbowniczak
Prokuratura, mając dwie rozbieżne opinie, postanowiła sięgnąć po trzeci
zespół biegłych. Tym razem akta analizowali eksperci z Politechniki
Śląskiej i medycy sądowi z Katowic. Oni również, jak podaje prokuratura,
zauważyli braki w dowodach. Wskazali, że "opracowany przez policję szkic
miejsca zdarzenia został wykonany niestarannie, co do wymiaru położenia
ujawnionych śladów i dlatego ustalenia należy traktować z ostrożnością".
Zdaniem ekspertów ze Śląska, na podstawie zgromadzonych dowodów, nie
można odtworzyć kluczowej kwestii: miejsca zderzenia się samochodu z
rowerem. Wskazując na przypuszczalny przebieg zdarzenia, stwierdzili, że
jest bardzo prawdopodobne, że kierowca zjechał na swój lewy pas. Być
może chciał uniknąć zderzenia. Być może także dziennikarka, widząc przed
sobą samochód, próbowała w ostatniej chwili odbić w bok, w stronę środka
jezdni.
"W ocenie zespołu biegłych kierujący pojazdem naruszył zasady
bezpieczeństwa w ruchu drogowym" — pisze prokuratura w najnowszej
decyzji o umorzeniu śledztwa. Biegli ze Śląska dodali jednak, że
rowerzystka, wjeżdżając na drogę główną, była w stanie zobaczyć samochód
bez względu na to, którym pasem jechał.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Wniosek po czterech latach: tych błędów nie da się naprawić
Ostatecznie pod koniec września 2024 r. poznańska prokurator Nina
Tybinkowska-Siepsiak zdecydowała o umorzeniu śledztwa w wątku dotyczącym
spowodowania wypadku drogowego. Oznacza to wycofania zarzutów wobec
kierowcy i pozostałych osób.
W swojej decyzji podkreśla, że przypisanie komuś winy nie może budzić
żadnych wątpliwości. A w tej sprawie są poważne niejasności.
"Wszystkie trzy zespoły biegłych w swoich opiniach przedstawiły inne
poglądy na temat zdarzenia (...), zaznaczając przy tym, iż z uwagi na
niewyczerpujący materiał dowodowy, braki przy dokonanych oględzinach
miejsca zdarzenia zaraz po wypadku oraz pojazdów i rzeczy, (...) wyniki
ich ekspertyz należy traktować z uwzględnieniem marginesu błędu. To, co
na pierwszy rzut oka łączy wszystkie opinie, to brak kategoryczności
wniosków" — podkreśla w decyzji o umorzeniu prokurator Nina
Tybinkowska-Siepsiak.
Dalej pisze o tym, że w poszczególnych opiniach jest sporo przypuszczeń
oraz stwierdzeń, że ważnych kwestii nie da się ustalić albo że coś jest
"technicznie możliwe". Zaznacza, że nie ma sensu powoływać czwartego
zespołu biegłych. Materiał dowodowy zawiera przecież "niewystarczające
ślady, nieprecyzyjne wymiarowanie, czy wadliwe przyjęcie stałych punktów
odniesienia". Tym samym w dowodach są braki, których teraz, ponad cztery
lata po tragedii, nie da się naprawić.
Rodzina ofiar wypadku na autostradzie A1 oskarża bliskich Majtczaka
Prokurator nie stwierdza literalnie, że błędy popełniła policja. Na jej
niedoróbki wprost wskazują za to biegli ze Śląska.
Jak sprawę komentuje wielkopolska policja?
— Na miejscu tragicznego wypadku był prokurator i policjanci, którzy na
co dzień i od wielu lat zajmują się oględzinami takich zdarzeń. To
funkcjonariusze z dużym doświadczeniem. Nie chce mi się wierzyć, żeby
popełnili jakiekolwiek błędy. Swoją pracę wykonali z dużą starannością.
Do twierdzeń płynących z decyzji o umorzeniu sprawy trudno mi się
odnieść, bo nie znam tego pisma. Zainteresuję się tym — mówi Onetowi
Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Niedawna decyzja o umorzeniu śledztwa ws. wypadku jest nieprawomocna.
Można ją zaskarżyć do sądu. Nie wiadomo, czy tak się stanie.
— Od strony prawnej decyzja o umorzeniu jest dla mnie zrozumiała. Są
wątpliwości, których nie da się teraz usunąć. Nie wiem w tej chwili, czy
złożymy zażalenie. Muszę dokładnie przeanalizować cały materiał i wtedy
podejmę decyzję — mówi radca prawny Michał Krok, pełnomocnik męża
zmarłej dziennikarki.
Dziennikarka dostawała groźby. Proces emeryta stoi w miejscu
Anna Karbowniczak, tragicznie zmarła dziennikarka z Chodzieży mat.
prasowe
Anna Karbowniczak, tragicznie zmarła dziennikarka z Chodzieży
Sprawa Ani Karbowniczak ma jeszcze jeden istotny wątek. Przed tragiczną
śmiercią dostawała anonimowe pogróżki. Ich autor kazał jej zostawić
sprawę zaniedbań policji oraz prokuratury w Chodzieży, gdzie na co dzień
mieszkała, w kontekście śmierci dwulatka zabitego przez własną matkę.
Autor anonimów groził jej gwałtem oraz tym, że coś może się jej złamać.
Matka udusiła dwulatka, śledczy byli opieszali. To w tej sprawie Ania
dostała groźby
Krótko przed tragedią Ania, w porozumieniu ze swoją redakcją,
zawiadomiła prokuraturę. Gdy zginęła, pojawiły się spekulacje, że ktoś
rzeczywiście spełnił groźby pod jej adresem.
Ostatecznie prokuratura uznała, że anonimy nie mają żadnego związku z
wypadkiem. O wysłanie jednego z kilku listów oskarżyła emeryta z
Chodzieży. Chodzi o Andrzeja S., który, jak ustaliliśmy, był od wielu
lat podejrzany przez mieszkańców tego miasta o wysyłanie anonimów z
groźbami do swoich sąsiadów i nielubianych przez siebie osób.
Proces Andrzeja S. o zniesławienie dziennikarki trwa i jego końca nie
widać. Emeryt, zdaniem biegłych sądowych, jest na tyle chory, że nie
może uczestniczyć w procesie. Tymczasem mąż zmarłej dziennikarki, w
okresie gdy Andrzej S. miał być niezdolny do procesu, spotkał go przed
sklepem w Chodzieży i jak nam mówi, oskarżony był w dobrej formie, robił
zakupy i prowadził samochód. Nie wiadomo, kiedy ten proces zostanie
wznowiony.
Date | Sujet | # | | Auteur |
9 Oct 24 | Tragiczna śmierć dziennikarki. Prokuratura: jest tyle niejasności, że musimy um | 1 | | darius |
Haut de la page
Les messages affichés proviennent d'usenet.
NewsPortal