"Wszystko, co tu robimy, to kłamstwo". Jak doszło do tragedii w Grenfell Przepis na katastrofę: deregulacja, pogoń za z
Sujet : "Wszystko, co tu robimy, to kłamstwo". Jak doszło do tragedii w Grenfell Przepis na katastrofę: deregulacja, pogoń za z
De : manta103g (at) *nospam* gmail.com (darius)
Groupes : soc.culture.polishDate : 05. Feb 2025, 22:30:47
Autres entêtes
Organisation : novaBBS
Message-ID : <9755db7a58061fc7a97c8c74633bdbc5@www.novabbs.com>
User-Agent : Rocksolid Light
"Wszystko, co tu robimy, to kłamstwo". Jak doszło do tragedii w Grenfell
Przepis na katastrofę: deregulacja, pogoń za zyskiem, oszczędności.
Rezultat: w bloku z mieszkaniami komunalnymi w ekskluzywnej dzielnicy
Londynu zginęły w pożarze 72 osoby.
Agata Sikora
30 grudnia 2024, 10:30
1,4 tys.
Skróć artykuł
Skróć artykuł
×
Kliknij, aby zobaczyć skrót artykułu przygotowany przez Onet Czat z AI.
Pożar apartamentowca GrenfellTayfun Salci/Anadolu Agency / Getty Images
Pożar apartamentowca Grenfell
*Materiał publikujemy w ramach Programu Partnerskiego Onetu. Więcej
podobnych treści znajdziecie na OKO.press.
Materiał archiwalnyOnet
Materiał archiwalny
14 czerwca 2017, chwilę przed pierwszą w nocy mieszkaniec czwartego
piętra bloku w zachodnim Londynie wezwał straż pożarną do pożaru
lodówki. Strażacy przyjechali szybko i ugasili kuchnię. Ogień jednak
przedostał się przez okno na elewację i błyskawicznie wspiął się w górę,
docierając do szczytu 24-kondygnacyjnego wieżowca (parter i 23
zamieszkane piętra) w niespełna 20 minut.
Płomienie ogarnęły cały budynek Grenfell Tower w zachodnim Londynie. 14
czerwca 2017. Fot. Daniel LEAL / AFPPartner OKO press
Płomienie ogarnęły cały budynek Grenfell Tower w zachodnim Londynie. 14
czerwca 2017. Fot. Daniel LEAL / AFP
Na szczycie płomienie przeniosły się na inne strony budynku. W wyniku
pożaru Grenfell Tower, największego w Wielkiej Brytanii od czasu Blitzu
[nalotów niemieckich w czasie II wojny światowej], śmierć poniosły 72
osoby, a życie setek, o ile nie tysięcy ludzi, zostało naznaczone
głęboką traumą.
Jak to możliwe, że w XXI wieku budynek położony w ekskluzywnej dzielnicy
Kensington i Chelsea (upodobanej przez aktorów, muzyków i rosyjskich
oligarchów), został obłożony łatwopalnym materiałem?
REKLAMA
Dlaczego straż pożarna tak długo zwlekała z ewakuacją? Jak doszło do
tego w mieście, w którym historyczna pamięć Wielkiego Pożaru z 1666 jest
do dziś żywa? Jak doszło do tego w kraju, który z perspektywy Polski
może jawić się jako utopia – czy dystopia – kultury bezpieczeństwa?
W Anglii w miejscach publicznych plakaty przypominają o tym, by trzymać
się poręczy na schodach, a głos w metrze o tym, by pamiętać o zrobieniu
kroku przy opuszczaniu wagonika (dla mieszkańców Londynu komunikat "mind
the gap between the train and the platform" brzmi jak dżingiel tego
miasta).
Standardem jest wyłącznik dopływu prądu w każdym gniazdku, czujniki dymu
i czadu w domach, coroczna kontrola urządzeń elektrycznych w
wynajmowanych mieszkaniach. Twarde dane pokazują, że pomimo niemal
dwukrotnie większej liczby ludności (ok. 67 mln) Wielka Brytania ma
porównywalną, a często niższą niż Polska liczbę śmiertelnych ofiar
pożarów na rok (w roku 2022 zginęło 387 osób w Polsce, w UK 335 w roku
2021/22). Do tego od lat (inaczej niż w Polsce) utrzymuje się w tej
kwestii wyraźny trend spadkowy.
Paradoksalnie to właśnie te dobre statystyki, ta kultura przestróg i
zabezpieczeń, przesądziły o tym, że Grenfell mogło się wydarzyć. W
rzeczywistości bardzo łatwo jest wyprzeć ostrzeżenia wtedy, gdy ma się
złudne poczucie systemowego bezpieczeństwa. Jeśli ktoś zgłaszał
wątpliwości, można je było skwitować łatwym hasłem: "wskaż mi ofiary"
("show me the bodies"). Fraza, ta stała się tytułem uhonorowanej Nagrodą
Orwella książki Petera Appsa "Show Me the Bodies: How We Let Grenfell
Happen" [Wskaż mi ofiary. Jak pozwoliliśmy, żeby Grenfell się
wydarzyło], (na której w dużej mierze opieram się, pisząc ten artykuł).
REKLAMA
Bez przypadku
Decyzję o wszczęciu publicznego dochodzenia (public inquiry) w sprawie
Grenfell ówczesna premier Theresa May podjęła już następnego dnia, 15
czerwca, gdy budynek jeszcze się palił. Na jego czele stanął emerytowany
sędzia Sir Martin Moore-Bick.
W ciągu sześciu lat przeanalizowano ponad 320 tys. dokumentów, zebrano
zeznania od ponad 1600 świadków i przesłuchano ponad 300 osób. Liczący
1,7 tys. stron publicznie dostępny raport (pierwszą część opublikowano
30 października 2019, drugą – 4 września 2024) okazał się miażdżący dla
wszystkich instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Grenfell.
Od rządu przez władzę lokalną, instytucje odpowiedzialne za inspekcje
bezpieczeństwa, administrację budynku, po firmy sprzedające materiały i
straż pożarną. Jak pisał Apps: "Grenfell było [...] sumą zaniedbań
państwa i korporacyjnych przestępstw [wrongdoing] w wielu wymiarach,
epicentrum miliarda słabych punktów w materii społecznej. Przede
wszystkim, było rezultatem politycznych wyborów".
Dla mnie tragedia Grenfell nie jest tylko opowieścią o kondycji
społeczeństwa brytyjskiego, ale i o wyobraźni neoliberalnej i jej
konsekwencjach; o ambiwalencjach nowoczesnej proceduralizacji i
przezroczystości nierówności społecznych.
Olbrzymi, publicznie dostępny materiał pozwala zrekonstruować mechanizm,
który na co dzień wypieramy: to, jaką wartość ludzkiemu dobrostanowi i
życiu przypisuje zglobalizowany rynek, który "reguluje się sam". Tyle że
przecież rynek nie ma żadnego sprawstwa (ani niewidzialnych rąk): jest
sposobem organizowania relacji ludzi i rzeczy za pośrednictwem
symbolicznej wartości, jaką są pieniądze. Tworzą go jednostki o
horyzoncie wyobraźni ograniczonym przez swój czas, uwikłane w systemy,
procedury i kulturowo konstruowane wyparcia – my wszyscy.
REKLAMA
Zobacz także: Zmiana zaczyna się w skali mikro. Jak wymyślić świat
dla przyszłych generacji? [WYWIAD]
Wbrew logice medialnego widowiska
Na pierwszy rzut oka brytyjskie publiczne dochodzenie wydaje się wzorem
konstruktywnego radzenia sobie z tego typu tragediami. Ma służyć
otwartemu badaniu spraw kontrowersyjnych lub mających szczególnie duże
znaczenie dla opracowywania prawa i procedur (public policy).
Za cel stawia nie tylko ustalenie faktów, ale wydanie rekomendacji na
przyszłość. Inaczej niż w Polsce, gdzie sejmowe komisje śledcze stają
się widowiskiem służącym gromadzeniu politycznego kapitału przez posłów,
prowadzą dochodzenie doświadczeni prawnicy starający się zachować
postawę obiektywizmu i politycznej neutralności.
Dochodzenie w sprawie Grenfell nie tylko zrekonstruowało to, co działo
się, niemal minuta po minucie, w kilku miejscach w czasie pożaru.
Szczegółowo zbadano również proces remontu bloku i sposób, w jaki nim
zarządzano, obowiązujące prawo budowlane i praktykę jego stosowania,
obowiązujące procedury, trening i wiedzę osób zaangażowanych w
podejmowanie decyzji, kulturę instytucji państwowych i prywatnych firm,
których działania zaowocowały tragedią.
Choć przesłuchania były transmitowane na żywo w internecie i
towarzyszyły im silne społeczne emocje, dochodzenie nie poddało się
logice medialnego widowiska. Jego wyniki potwierdziły niemal wszystkie
zarzuty, stawiane od pierwszych godzin przez społeczność Grenfell.
REKLAMA
Tyle że społeczność ta od początku przyjęła decyzję o jego wszczęciu z
nieufnością, a miażdżący raport, po którym oficjalne przeprosiny w
imieniu państwa złożył premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer i szereg
instytucji, nie wywołał entuzjazmu.
Poszukiwanie prawdy i klasowość
Po pierwsze, lokalna wspólnota, składająca się w dużej mierze z
imigrantów i klasy robotniczej, od wielu lat czuła, że jest traktowana
jako obywatele drugiej kategorii – a reakcja lokalnych władz na pożar
tylko ją w tym utwierdziła. Obawiano się, że śledztwo da rządowi pole do
wybielenia się – szczególnie że zainicjowała je premierka, która nie
chciała się spotkać z ocalałymi po tragedii (na miejsce przybyła królowa
Elżbieta II i książę William). Wyznaczony do prowadzenia śledztwa sędzia
– biały starszy mężczyzna z tytułem arystokratycznym – jawił się w
punkcie wyjścia jako przedstawiciel klasy dominującej, a nie gwarant
niezależnego procesu.
W Wielkiej Brytanii żywa jest pamięć skandali, w których ukrywano
odpowiedzialność państwowych służb, zwalając winę na poszkodowanych
obywateli.
Tak wydarzyło się po tragedii na stadionie w Hillsborough w 1989, kiedy
na skutek błędnego zarządzania tłumem i wad konstrukcyjnych 97 osób
zostało stratowanych, a 766 odniosło rany – policja przez lata
utrzymywała jednak, że zawinił rzekomy chuliganizm i pijaństwo kibiców.
Między 1999 a 2015 około 900 ajentów pocztowych zostało niesłusznie
oskarżonych i skazanych (na grzywny albo więzienie) za rzekome
defraudacje, gdy w rzeczywistości zawinił system informatyczny. W obydwu
sprawach dochodzenie sprawiedliwości i przywrócenie dobrego imienia
ofiar zajęło dekady – istniała więc obawa, że to samo zdarzy się w
sprawie Grenfell.
Krewni osób, które zginęły w pożarze Grenfell Tower przed tablicą ze
zdjęciami 72 ofiar pożaru. 4 września 2024. Fot. JUSTIN TALLIS /
AFPPartner OKO press
Krewni osób, które zginęły w pożarze Grenfell Tower przed tablicą ze
zdjęciami 72 ofiar pożaru. 4 września 2024. Fot. JUSTIN TALLIS / AFP
Karta "wychodzisz z więzienia"?
REKLAMA
Moore-Bick i jego współpracownicy – w dużej mierze pod presją ocalałych
– odrobili lekcję Hillsborough. Zaplanowali dochodzenie, biorąc pod
uwagę uczucia i stan straumatyzowanej społeczności (podkreślali ludzki
wymiar tej tragedii, dbali o godność i stan psychiczny świadków, dali
bliskim i przyjaciołom przestrzeń na upamiętnienie zmarłych).
Nie sposób zarzucać im próby wybielenia władzy czy przeniesienia
odpowiedzialności na ofiary (choć wiele rodzin chciało, by potraktować
pożar i akcję pomocową jako efekt systemowego rasizmu, którego
Moore-Bick się nie dopatrzył). Rzecz w tym, że niezależnie od tego, co
sędzia by zrobił, nie mógł dać tego, co dla wielu osób było kluczowe:
wyroków skazujących.
Publiczne dochodzenie nie ma charakteru kryminalnego. Nawet jeśli
wskazuje odpowiedzialność konkretnych osób, nie ma mocy prawnego
orzekania o winie. Policja musi zbudować własną sprawę (wedle innych
standardów prawnych), a wypowiedzi z publicznego dochodzenia nie mogą
być potraktowane jako materiał dowodowy.
Procesy karne mają się zacząć nie wcześniej niż w 2026 (a więc niemal
dekadę po tragedii). Według Hisama Choucaira, który w ogniu stracił
sześcioro członków rodziny, publiczne dochodzenie podziałało zatem jak
"karta »wychodzisz z więzienia«" – nie tylko opóźniło dochodzenie
sprawiedliwości, ale pozwoliło odpowiedzialnym przećwiczyć linię obrony.
REKLAMA
Co więcej, nawet rekomendacje dochodzenia nie mają mocy prawnie wiążącej
– gdyby było inaczej, do tragedii w Grenfell by nie doszło. Podobny
pożar, tylko na mniejszą skalę, zdarzył się bowiem w Londynie w 2009 w
Lakanal House (zginęło trzech dorosłych, dwójka dzieci i noworodek). W
wyniku ówczesnego dochodzenia wskazano na zaniedbania w administracji,
błędy popełnione w czasie remontu budynku, brak procedur straży pożarnej
na wypadek ewakuacji całego bloku, luki w przepisach budowlanych,
pozwalające na użycie łatwopalnych paneli na elewacji.
Tyle że ani rząd, ani Londyńska Straż Pożarna (London Fire Brigade, LFB)
nie przełożyli wiedzy wyniesionej z tamtego dochodzenia na zmianę prawa,
procedur i działania.
Jest zresztą gorzej: o zagrożeniu wynikającym z aluminiowych paneli
kompozytowych (ACM) wiedziano znacznie wcześniej, a Lakanal House nie
był pierwszym tego typu pożarem w Londynie.
Zobacz także: Wielokulturowy Londyn to nie Matrix, to normalność.
Jak budować społeczność wieloetniczną [SIKORA]
Deregulacja, prywatyzacja
Zakaz używania materiałów łatwopalnych na londyńskich elewacjach
obowiązywał od Wielkiego Pożaru w 1666 i przesądził o wyglądzie i
klimacie miasta (miks betonu i cegły). Zmianę przyniosły dopiero rządy
Margaret Thatcher, pogromczyni państwa opiekuńczego (nanny state) i
wyzwolicielki przedsiębiorczości z rąk regulacji.
REKLAMA
Za jej rządów zmieniono nie tylko konkretne przepisy budowlane, ale też
logikę, na której się one opierają. Uchwalony w 1984 Building Act
zastąpił 350 stron regulacji 24 ogólnymi hasłami. Zamiast zaleceń
normatywnych, czyli nakazów i zakazów (można albo nie można używać
materiału X) wprowadził wskazania, jaki efekt należy osiągnąć,
szczegółowe regulacje pozostawiając w gestii ministerstw.
Sprywatyzowano także instytucje kontrolne, odpowiedzialnych za
certyfikowanie materiałów, przeprowadzenie testów przeciwpożarowych itd.
Jednocześnie rosła presja na ocieplanie betonowych bloków wybudowanych w
czasie powojennego boomu. W 1989 rząd sfinansował pilotowe zewnętrzne
ocieplenie londyńskiego budynku Knowley House przy użyciu niepalnej
izolacji przymocowanej do aluminiowych paneli kompozytowych ACM (projekt
monitorowała państwowa Building Research Establishment, BRE). W kwietniu
1991, po podpaleniu śmietników stojących przy bloku, pożar błyskawicznie
wystrzelił w górę, obejmując cały jedenastopiętrowy pion, zanim
dojechała straż pożarna (nikt nie zginął).
Sytuacja ta nie tylko wskazywała na niebezpieczeństwo związane z danym
materiałem, ale też nieadekwatność regulacji: panele, których użyto w
Knowley House, uzyskały wymaganą Klasę 0. Problem w tym, że panele
kompozytowe, czyli zawierające łatwopalne materiały takie jak drewno czy
plastik, przesycone chemikaliami albo pokryte metalową folią, mogą
przejść próbę polegającą na spaleniu kawałka badanego materiału w
laboratorium. Inaczej jednak zachowują się w warunkach, w jakich są
realnie używane.
REKLAMA
Uchylona furtka
Rząd wyciszył sprawę pożaru Knowley House i zlecił sprywatyzowanemu już
BRE przeprowadzenie "testu dużej skali" – sprawdzenie, co stanie się,
gdy podpali się dziewięciometrową ścianę obłożoną takimi panelami.
Okazało się, że pali się błyskawicznie: jeden z testów przerwano, bo po
sześciu minutach płomienie sięgały dwudziestu metrów i obawiano się o
bezpieczeństwo obecnych.
W tej sytuacji Związek Zawodowy Straży Pożarnej FBU (The Fire Brigade
Union) domagał się zakazu użycia wszelkich łatwopalnych materiałów na
wysokich budynkach (powyżej 18 pięter). Prowadzące komercyjne testy
dużej skali BRE optowało natomiast za tym, by to właśnie one
przesądzały, czy dany system (czyli rodzaj izolacji plus panel) może być
dopuszczony do użytku na wysokościowcach.
W końcu rząd wprowadził zasadę, że na elewacji wysokich budynków należy
używać paneli spełniających standardy brytyjskiej Klasy 0 (na której
nieadekwatność wskazał pożar Knowley House) i izolacji o ograniczonej
palności, albo takich, które przeszły test dużej skali. Ponadto, gdy w
2005 w Unii Europejskiej zaczęły obowiązywać surowsze przepisy,
wprowadzono "okres przejściowy", który utrzymał obowiązywanie klasy 0.
W efekcie Wielka Brytania stała się rynkiem zbytu na materiały
niespełniające europejskim norm: wystarczyło jakoś przejść test dużej
skali. Przed takim zadaniem stanęła firma Kingspan, potentat na rynku
materiałów ociepleniowych.
REKLAMA
"Wszystko, co robimy tutaj, to kłamstwo"
Kingspan poddał testowi dużej skali swój flagowy produkt, izolację K15,
przytwierdzoną do paneli z włókna cementowego – materiału niepalnego,
ale nieużywanego na wysokościowcach. BRE wystawił na jego podstawie
certyfikat, zaznaczając jednak, że obowiązuje on tylko na ten konkretny
system (K15 w panelach z włókna cementowego).
Mimo to Kingspan reklamował swoje produkty tak, jakby certyfikat
obejmował izolację K15 niezależnie od rodzaju paneli, z którymi jest
używane. W 2007 w czasie testu nowszej wersji K15 z aluminiowymi
panelami wybuchło, według słów naocznego świadka, "szalejące piekło"
[raging inferno], a badanie trzeba było przerwać w obawie, że zajmie się
laboratorium.
Jego wyników jednak nie upubliczniono (nawet innym oddziałom firmy), a
Kingspan uzyskał jeszcze dwa certyfikaty od innych sprywatyzowanych
instytucji – The British Board of Agrément (BBA) i Local Authority
Building Control (LABS). Dysponując takim wachlarzem papierów i
ogromnymi środkami na reklamę, firma wygrywała kolejne przetargi.
Przynajmniej część pracowników zdawała sobie sprawę, w czym bierze
udział: "Wszystko, co robimy tutaj to kłamstwo" – napisał jeden z nich w
nieformalnej wymianie SMS-owej.
Tymczasem w 2010 normy energooszczędności się zaostrzyły, a do walki o
kawałek lukratywnego tortu stanął Celotex: brytyjska średnia firma
wykupiona przez francuską korporację. Mieszkający z rodzicami 22-latek
zaraz po studiach, Jonathan Roper, dostał za zadanie rozpoznać, jak
przebić się na tym rynku. Roper szybko rozgryzł taktykę Kingspan,
wskazując, że firmy budowlane wybierają tańsze materiały i nie mają
wystarczającej wiedzy na temat tego, jak działają testy i certyfikaty.
Sugerował przełożonym, by nie iść tą drogą. Dostał jednak polecenie, by
zdobyć certyfikat dla Celotexu.
REKLAMA
W tym przypadku pomysł z włóknem cementowym nie wypalił: panele zaczęły
się kruszyć i nie przeszły testu BRE. Przy drugim podejściu, w maju
2014, zainstalowano ognioodporne elementy wokół czujników temperatury
(zlecający badanie Celotex sam bowiem montował przeznaczone do badania
materiały, a BRE na to nie zareagowało). Dzięki temu firma dostała
certyfikat na system izolacyjny (później uzupełniony o certyfikat od
LABC).
W 2015 Celotex zaoferował 47,5 proc. zniżki za izolację Grenfell Tower,
później prosząc, by mogła ten projekt użyć jako swoje case study (kiedy
jedna z dostaw się spóźniła, braki zostały uzupełnione izolacją K15
produkowaną przez Kingspan). W czasie przesłuchania Roper, jako jeden z
nielicznych przedstawicieli korporacji, uznał, że te działania były
"celowo mylące i nieuczciwe" i że został zmuszony do "kłamania w celu
uzyskania zysku".
Zobacz także: Kto ugasi tamaryszki? Greckie pożary, błędy i turyści
Tragedia przepowiedziana
Podobny scenariusz "certyfikowania" dotyczył nie tylko izolacji, ale
samych paneli. Już w 2004 produkująca je firma Arconic wiedziała, że
niektóre jej produkty są łatwopalne: zależało to od ich rdzenia (od
najbardziej palnego polietylenowego, przez bezpieczniejszy polietylenowy
uzupełniony minerałami, po pozbawiony plastiku niepalny) i sposobu ich
zamocowania.
REKLAMA
Panele przytwierdzane nitami uzyskiwały europejską klasę B i w wielu
krajach europejskich były dopuszczane do użycia na wysokich budynkach.
System kasetowy płonął natomiast dziesięć razy szybciej, wydzielał
siedem razy więcej ciepła i trzy razy więcej dymu (jako że test musiał
zostać przerwany, nie uzyskał nawet europejskiej klasy E).
Niedopuszczalny w Europie system kasetowy trafiał więc do Wielkiej
Brytanii (gdzie uzyskał certyfikat od BBA na podstawie przedstawionych
danych zatajających tragiczny wynik testu).
W 2007 Gerard Sonntag pracujący dla Arconic usłyszał na konferencji
wystąpienie, w którym mówca porównał zainstalowanie 5 tysięcy metrów
kwadratowych panelu kompozytowego z rdzeniem polietylenowym do
przytwierdzenia do budynku 19 tysięcy litrów benzyny. W notatce napisał,
że prelegent postawił kwestię odpowiedzialności producentów, jeśli
dojdzie do pożaru, w którym zginie 60-70 osób (dziesięć lat później w
Grenfell zginęły 72 osoby).
Sonntag nie traktował tego problemu w kategoriach moralnej
odpowiedzialności, ale ryzyka politycznego: gdyby przedstawiono tę
prezentację w Parlamencie Europejskim, mogłoby być to "katastrofalne dla
produktów ACM". Łatwopalność systemu kasetowego dla wielu pracowników
Arconic była pilnie strzeżonym sekretem. Jak pisał manager techniczny
Claude Wehrle w 2010 w wewnętrznej komunikacji: "Nieodpowiadanie temu
standardowi to coś, co musimy traktować jako sprawę BARDZO POUFNĄ!!!!"
REKLAMA
Kolejne testy potwierdzały bardzo słabe wyniki systemu kasetowego. W
listopadzie 2013 Arconic uzyskał bardzo słabą europejską kategorię E.
Firma postanowiła wreszcie upublicznić sprawę i poleciła pracownikom
poinformować klientów o zmianie kategorii. Debbie French,
przedstawicielka na rynek brytyjski, zignorowała jednak to polecenie –
właśnie dopinała sprzedaż systemu kasetowego z rdzeniem polietylenowym
do renowacji Grenfell. W dochodzeniu zeznała, że uważała, że normy
europejskie nie miały znaczenia dla rynku brytyjskiego.
Działo się to zresztą w czasie, kiedy normy bezpieczeństwa w oczach
brytyjskiego rządu stały się jedną z głównych przeszkód na drodze do
powszechnego dobrobytu i szczęśliwości.
Bezpieczeństwo jako gra
Krótko po dojściu do władzy, w kwietniu 2011 r. stojący na czele rządu
torysów i Liberalnych Demokratów David Cameron obiecał, że jego rząd
będzie pierwszym, który zmniejszy liczbę niepotrzebnych regulacji i
biurokracji (po angielsku określanych mianem "red tape"). W styczniu
2012 obwieścił: "Ta koalicja ma jasne noworoczne postanowienie: wytępić
kulturę BHP na zawsze". Środkiem do tego miało być "Red Tape Challenge".
REKLAMA
Polegało ono na konsultacjach publicznych i audytach obowiązującego
prawa, a następnie upraszczaniu go przez ministerstwa. W kwietniu 2011
r. Cameron wezwał wszystkich do pozbycia się "niepotrzebnej biurokracji
i złożoności", zaznaczając, że nie jest to "grzeczna prośba", ale
"zmiana w podejściu", za której implementację będą rozliczani.
Wprowadzono też zasadę, że na każdą nową regulację generującą koszty,
dwie inne musiały zostać zniesione – tak, by przynieść firmom
oszczędności dwa razy większe niż nowy koszt (od 2016 zasada ta
przybrała radykalniejszą formę "one in, three out"). W praktyce
oznaczało to, że żadne przepisy generujące koszty nie mogły zostać
wprowadzone.
Decyzja o renowacji Grenfell zapadła w takim pejzażu politycznym – i
padła na bardzo grząski grunt.
Biedni wśród luksusu
Większość lokali w Grenfell to były mieszkania komunalne, dostępne tylko
dla ludzi uprawnionych do pomocy społecznej, a więc o niskich dochodach,
z niepełnosprawnościami. Dużą część mieszkańców stanowili imigranci
wykonujący słabo płatne prace, często niebiali i nie zawsze biegle
posługujący się angielskim.
Zarazem ludzie ci mogli być postrzegani jako "uprzywilejowani" – wszak
zamieszkiwali w jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic Londynu,
płacąc czynsze nieporównywalne z cenami rynkowymi. Kiedy skarżyli się na
niedziałające windy, niedomykające okna i opieszałość administracji,
zdawali sobie sprawę, że lokalnym władzom najbardziej na rękę byłoby
blok wyburzyć, ziemię sprzedać, a ich przenieść w mniej prestiżowe
miejsce.
REKLAMA
Czarę goryczy przelał plan budowy Kensington Academy and Leisure Centre,
która miała powstać na zaniedbanym trawniku obok bloku – jedynym kawałku
zieleni dostępnym mieszkańcom. W odpowiedzi na ten plan Francis o’Connor
i Edward Daffran założyli Grenfell Action Group. Aktywiści naciskali na
władzę, pytając, dlaczego przeznacza się 17 milionów funtów na nową
inwestycję, choć przez lata, mimo próśb, nie było pieniędzy na
poprawienie stanu technicznego wieżowca?
W efekcie władze Kensington i Chelsea zdecydowały, że równolegle z
budową szkoły i ośrodka przeprowadzą renowację Grenfell Tower – wymienią
windy i bojler, przestrzeń biurową na pierwszych piętrach zamienią na
mieszkania, poprawią wygląd i energooszczędność budynku, dodając
zewnętrzne ocieplenie.
Żeby było taniej, plan rewitalizacji bloku zlecono Studiu E, firmie
architektonicznej odpowiedzialnej za budowę Kensington Academy. Główny
architekt Bruce Sounes nie miał doświadczenia z wieżowcami ani z
instalacją ocieplenia, nie znał się na związanych z nimi regulacjami.
Wybrał izolację Celetoxu ze względu na jej wartości termiczne (wtedy nie
posiadała nawet uzyskanego podstępem certyfikatu) i cynkowe panele (ze
względów estetycznych). Gdy trzeba było szukać oszczędności, Debbie
French z firmy Arconic i walcząca o pozycję podwykonawcy firma Harley
Facades przekonali go do wyboru tańszej alternatywy: aluminiowych paneli
kompozytowych z rdzeniem z polietylenu.
REKLAMA
Carl Stokes, kontraktor, któremu zarządzająca budynkiem firma KCTMO [The
Kensington and Chelsea Tenants Management Organisation] przez lata
zlecała ocenę ryzyka pożarowego, na podstawie nieformalnych rozmów z
przeprowadzającą remont firmą Rydon uznał, że wszystko jest w porządku.
Kiedy w kwietniu 2017, po kolejnym londyńskim pożarze elewacji (tym
razem Shepard Bush) straż pożarna zaleciła sprawdzenie materiałów
użytych do ocieplenia, Stokes zapewnił, że te użyte w Grenfell spełniają
normy.
W czasie dochodzenia przyznał, że ani tego sam nie sprawdził, ani nie
miał do tego potrzebnych kwalifikacji (wyszło też, że wymyślał sobie
nieistniejące tytuły zawodowe).
Igrając z ogniem
Renowacja doprowadziła do eskalacji i tak już bardzo napiętej relacji
między lokatorami bloku i zarządzającym nim KCTMO. Mieszkańcy mieli
poczucie, że renowację przeprowadzono z myślą o estetyce (sprawa ważna
dla ich bogatych sąsiadów), a nie ich potrzebach. Szczególną wściekłość
wywołało niekonsultowane z nimi przeniesienie bojlerów do przedpokojów.
Społeczność skonsolidowała się mocniej i zaczęła naciskać na władzę
lokalną na spotkaniach lokatorskich i za pośrednictwem bloga Grenfell
Action Group.
Po remoncie, na pół roku przed pożarem Daffran napisał post zatytułowany
"KTCMO – igrając z ogniem": "To naprawdę przerażająca myśl, ale Grenfell
Action Group wierzy, że tylko katastrofa odsłoni nieporadność i
niekompetencję […] KCTMO" (po 14 czerwca jego wpis zyskał miliony
odsłon).
REKLAMA
Dochodzenie wykazało, że kwestia bezpieczeństwa przeciwpożarowego
została zaniedbania na wielu poziomach.
Źle działała wentylacja, drzwi nie spełniały wymaganych norm
przeciwpożarowych. Wbrew podstawowemu założeniu przyjętemu we wszystkich
procedurach Londyńskiej Straży Pożarnej, ogień szybko zaczął się
przenosić między mieszkaniami – co miało ogromne znaczenie dla akcji
ratowniczej (tą kwestią zajmiemy się później w kolejnym odcinku).
W tym miejscu czas na podsumowanie: od lat 90. rządy – i te torysowskie
i Partii Pracy – dysponowały wiedzą, że materiały, które otrzymają klasę
0, są w praktyce łatwopalne, a mimo to, pod presją biznesu, nie dążyły
do zaostrzenia regulacji. Kontrola materiałów budowlanych stała się
usługą przeprowadzaną w duchu "nasz klient, nasz pan". Firmy mataczyły,
celowo wprowadzały klientów w błąd i były świadome ryzyka związanego ze
sprzedawanymi przez siebie materiałami.
Gmina i administrator budynków traktowali mieszkańców jako problem i
koszt, a nie osoby, wobec których mają zobowiązania. Ludzie próbujący
dochodzić swoich praw do bezpiecznego mieszkania byli ignorowani. Nikt
nie miał intencji pozbawienia życia 72 osób, ale nie sposób uznać tej
tragedii za zbieg nieszczęśliwych okoliczności.
Dlaczego wolimy się bać terrorystów?
Płonący wieżowiec, odcięci przez ogień ludzie decydujący się na
śmiertelny skok, bezprecedensowa akcja ratownicza strażaków, krajobraz
jak z areny działań wojennych: relacje z płonącego Grenfell wywoływały
natychmiastowe skojarzenia z World Trade Centre.
REKLAMA
Obie te porażające tragedie są głęboko symboliczne dla współczesnego
porządku politycznego. Dlaczego zatem tylko walące się wieże na
Manhattanie, a nie płonący jak pochodnia komunalny blok stały się
politycznym globalnym symbolem? Innymi słowy: dlaczego tak łatwo
angażujemy nasze uczucia w strach przed terrorystami, a tak lekko
przechodzimy do porządku dziennego nad śmiercią, kalectwem, traumą i
cierpieniem, będącymi efektami systemu polityczno-ekonomicznego, w
którym żyjemy na co dzień?
Figura "złego obcego" od zawsze była używana przez rządzących po to, by
odciągać uwagę rządzonych od podważania status quo. Jak bowiem
krytykować rząd, kiedy zagraża nam OBCY (terrorysta, wróg, imigrant) i
wszyscy powinniśmy się jako wspólnota skonsolidować?
Monika Bobako w książce "Islamofobia jako technologia władzy. Studium z
antropologii politycznej" zauważa, że islamski terroryzm był idealną
figurą zagrożenia dla neoliberalnego Zachodu po upadku poprzedniego
symbolu zła – Związku Radzieckiego. Wszak sam fakt, że społeczeństwa
zachodnie wiedziały o istnieniu alternatywy do kapitalizmu, wymuszał
wprowadzenie rozwiązań socjalnych, czyli budowę powojennego państwa
opiekuńczego.
Islamski terroryzm doskonale odpowiadał na zapotrzebowanie reżimów
neoliberalnych: usprawiedliwiał zwiększenie inwigilacji, ograniczanie
swobód obywatelskich, finansowanie sił przymusu, nie wymagając żadnych
ustępstw ekonomicznych na rzecz wyzyskiwanej populacji.
REKLAMA
Do tego dochodzą zasady dramaturgii: trudniej nam zaangażować się w
historię, w której potworny czyn, inaczej niż w bajkach, nie jest
przemyślany i intencjonalny. W zasadzie trudno go nazwać "czynem", bo
nie rozgrywa się w jednym czasie i miejscu, nie stoi za nim indywidualna
sprawczość ani zamiar. Nie ma tu żadnego złola, ale złożony proces
biurokratyczny, w ramach którego zwykli ludzie, bez skłonności do
przemocy, sadyzmu czy nienawiści, obłożyli dom innych ludzi materiałem,
który może być porównany do benzyny w stanie stałym.
A jako że duża część z nas sama współtworzy takie systemy rozmytych
odpowiedzialności, mamy skłonność do widzenia takich tragedii jako
splotu tragicznego zbiegu okoliczności; jako aberracji w ramach
zasadniczo dobrze zaplanowanego świata.
Dochodzenie w sprawie Grenfell obnaża te złudzenia – pokazuje, że nikt
nie miał intencji zamordowania tych konkretnych 72 osób, natomiast
niemal
cały system rządzący się zasadą maksymalizacji zysków, cięcia kosztów,
dążenia do utrzymania władzy, działał w sposób, który czynił śmierć
dużej grupy przypadkowych ludzi w zasadzie nieuniknioną.
Ten system kształtuje nasze życie na co dzień na najgłębszym poziomie,
ale stosunkowo rzadko jego efekty kumulują się w jedno drastyczne
wydarzenie. Powodowane przezeń cierpienie i śmierci rozgrywają się
codziennie, w małych dawkach, poza granicami naszej uwagi.
Grenfell obnaża prawdę bardziej przerażającą niż najokrutniejszy
terrorysta – jak powiedziała prawniczka reprezentująca jedną z grup
rodzin ofiar i ocaleńców, Stephanie Barwise "jest soczewką, przed którą
widzimy, jak jesteśmy rządzeni". Warto użyć tej soczewki, gdy myślimy o
polityce mieszkaniowej, zatruciu środowiska, katastrofie klimatycznej.
Natomiast cała ta historia ma jeszcze inne wymiary: pokazuje całą
ambiwalencję nowoczesnego myślenia opartego na proceduralizacji, a także
to, jak głęboko zinternalizowaliśmy, kto w przestrzeni publicznej ma
głos, a kto go nie ma. Zajmę się tym w kolejnym tekście.
--
Date | Sujet | # | | Auteur |
5 Feb 25 | "Wszystko, co tu robimy, to kłamstwo". Jak doszło do tragedii w Grenfell Przepis na katastrofę: deregulacja, pogoń za z | 1 | | darius |
Haut de la page
Les messages affichés proviennent d'usenet.
NewsPortal